Bohaterami francuskiej sceny politycznej w tym tygodniu są:
- minister spraw wewnętrznych Bruno Retailleau, który publicznie zlekceważył znaczenie państwa prawa;
- liderka skrajnej prawicy Marine Le Pen, której grozi 10 lat więzienia za oszustwa na pieniądzach z Parlamentu Europejskiego oraz
- premier Michel Barnier, który (mimo nieznośnego hałasu zapewnianego przez deputowanych ze skrajnej lewicy) zdołał wygłosić niemal 1,5-godzinne exposé.
A oto szczegóły.
Minister spraw wewnętrznych Bruno Retailleau (do niedawna przewodniczący grupy Republikanów w Senacie) uderza w tradycyjne u niego antyimigranckie tony – wkrótce po objęciu stanowiska stwierdził, że trzeba mniej „regularyzować, a więcej wydalać” imigrantów. Krytycy łatwych rozwiązań zwracają jednak uwagę, że nie jest tak łatwo wywieść nielegalnych imigrantów. Po pierwsze niektórzy pochodzą z krajów, gdzie toczy się wojna. Po drugie kraje, których są obywatelami, często nie chcą ich przyjmować z powrotem. Usprawnienie wydaleń, z którymi nie tylko Francja ma problem, wymaga negocjacji z państwami ich pochodzenia (np. bierzecie swoich obywateli albo obcinamy wam fundusze rozwojowe, przyjmiecie ich albo nie wydamy wiz waszym obywatelom. Takie negocjacje musiałby uwzględniać szerszy kontekst np. że dane państwo jest partnerem Francji w zwalczaniu terroryzmu, więc stawianie sprawy na ostrzu noża może skutki uboczne. Także linie lotnicze czy załogi samolotów niekoniecznie palą się do tego, żeby nielegalnych imigrantów odwozić do ojczyzny.
Największe kontrowersje wywołał opublikowany w miniony weekend wywiad w gazecie „Journal du Dimanche”, w którym Retailleau stwierdził, że „imigracja nie jest szansą” dla Francji. A ponadto dodał, że rządy prawa nie są „nietykalne” ani święte. Uściślijmy, że tłem wywiadu jest gwałt i morderstwo studentki przez Marokańczyka-recydywistę (miał nakaz opuszczenia Francji po odsiadce, ale Maroko nie chciało go przyjąć). Zbrodnia wstrząsnęła Francuzami. Niemniej po wywiadzie na polityka wylała się fala krytyki. We wtorek minister wydał komunikat, w którym napisano, że „praworządność jest fundamentem naszej Republiki”. Wątpliwości nie pozostawił również premier Barnier, który w środowym exposé stwierdził: „Stanowczość polityki karnej, której domagają się Francuzi, jest nierozerwalnie związana z poszanowaniem praworządności oraz zasad niezależności i bezstronności sądownictwa, którym osobiście jestem głęboko i ostatecznie oddany”.
30 września rozpoczął się proces Marine Le Pen, jej ojca Jean-Marie i ponad 20 innych osób związanych ze skrajną prawicą. Liderce Zjednoczenia Narodowego (RN) grozi grzywna miliona euro, 10 lat więzienia i utrata biernego prawa wyborczego na 10 lat. A więc wyeliminowanie z wyścigu o prezydenturę w 2027 roku. Dlatego proces ma wielkie znaczenie polityczne. Jeśli myślicie, że będzie się ciągnął latami, to jesteście w błędzie. Ma trwać dwa miesiące, a wyrok w pierwszej instancji zapadnie już przed Bożym Narodzeniem.
O co chodzi? Skrajna prawica oskarżana jest o to, że w latach 2004-2016 stworzyła system finansowania partyjnych pracowników z pieniędzy Parlamentu Europejskiego. Każdy europoseł otrzymuje bowiem co miesiąc pieniądze na sfinansowanie swoich asystentów parlamentarnych. Taki asystent może po godzinach pracy być partyjnym aktywistą, ale za unijne pieniądze ma pracować na rzecz swojego europosła. Tymczasem biedny wówczas Front Narodowy (to poprzednia nazwa RN) wykorzystywał pieniądze z Parlamentu, żeby zaoszczędzić na pensjach pracowników partii. Takim fikcyjnym asystentem parlamentarnym miał być np. szef gabinetu Jean-Marii Le Pena (do 2011 szefa Frontu) czy ochroniarz Marine Le Pen. Sąd ocenił kwotę sprzeniewierzonych pieniędzy na 4,5 mln euro. Marine Le Pen miała nie tylko wiedzieć o tym procederze, ale też pełnić w nim zasadniczą rolę. Dowody (w tym zeznania świadków, maile) są mocne. Dodatkowo sprawa jest rozwojowa – ostatnio gazeta „Libération”, napisała, że obecny przewodniczący RN Jordan Bradella (sam mający być fikcyjnym asystentem) uczestniczył w fałszowaniu dokumentacji, która miała dowieść jego pracy na rzecz europosła. Polityk zapowiedział pozew.
1 października odbyło się wyczekiwane exposé premiera Michela Barniera (choć we Francji nie używa się tego słowa). Nie było po nim głosowania nad wotum zaufania, bo w V Republice nie jest obowiązkowe (rząd Barniera i tak by go nie uzyskał, bo jest mocno mniejszościowy).
Na wstępie należy pogratulować premierowi, że mimo nieustannych okrzyków z ław Francji Niepokornej był w stanie wygłosić całe przemówienie. Naprawdę ciężko było tego słuchać (i na to patrzeć). Zapewne wielu widzów (także tych mających odmienne poglądy polityczne) poczuło pewną nutę współczucia czy solidarności z Barnierem.
Jak stwierdził dziennikarz Christophe Barbier, premier „wybrał przemówienie dostosowane do sytuacji – wybrał nudę”. Niemal nie reagował na zaczepki. Powtarzał, że jego metodą jest „wysłuchanie, dialog, szacunek”. Zauważył, że „kompromis to nie jest brzydkie słowo” i nie oznacza kompromitacji. W trakcie debaty zgrabnie zaripostował krzyczącym: „Im bardziej będziecie agresywni, tym bardziej ja będę pełny szacunku”.
Wielu komentatorów uznało, że exposé było zręcznie sformułowane pojednawcze i na dosyć dużym poziomie ogólności, nawet w tak oczekiwanych kwestiach, jak stan finansów państwa. To właśnie katastrofa finansów publicznych była pierwszym obszarem wspomnianym przez premiera. W tym roku deficyt finansów publicznych ma wynieść 6% PKB, a dług publiczny to już ponad 3200 mld euro (112% PKB). Warto odnotować, że drugim poruszonym wątkiem był dług ekologiczny (choć wiceszefowa francuskich zielonych Sandrine Rousseau stwierdziła, że proponowane rozwiązania są jak z lat 70. XX wieku).
Barnier odniósł się też do polityki zagranicznej, która tradycyjnie uznawana jest za dziedzinę zarezerwowaną dla prezydenta. Nazwał Europę (czyli UE) „konieczną” i udzielił poparcia ukraińskiemu narodowi, za co dostał gromkie brawa.
Joanna Różycka-Thiriet
Polska Fundacja im. Roberta Schumana
***
Wesprzyj nas – działamy również w Twoim imieniu!
Więcej informacji: https://schuman.pl/wesprzyj-nas/