Marine Le Pen, liderka francuskiej skrajnej prawicy, chciałaby się rozgościć w Pałacu Elizejskim (siedzibie prezydenta), a tymczasem grozi jej kara więzienia. W tym samym czasie francuscy rolnicy (i politycy) protestują przeciwko umowie handlowej Unii Europejskiej z krajami Ameryki Południowej.
Przewodniczący skrajnie prawicowej partii Zjednoczenie Narodowe, niespełna 30-letni Jordan Bardella promuje swoją książkę „Ce que je cherche” („Czego szukam”), wydaną w listopadzie w uznanym wydawnictwie Fayard (jak wiadomo każdy polityk z aspiracjami musi napisać książkę). Tymczasem jego mentorka Marine Le Pen jest w coraz większych opałach.
Przypomnijmy, że pod koniec września rozpoczął się proces Marine, jej ojca Jean-Marie Le Pena, a także ponad dwudziestu innych osób ze skrajnej prawicy. Oskarżeni są o to, że w latach 2004-2016 ich partia (nazywająca się wtedy Front Narodowy) wykorzystywała pieniądze, jakie Parlament Europejski przeznacza na asystentów europosłów, do opłacania osób, które w rzeczywistości pracowały dla ugrupowania (takich jak ochroniarz Marine Len Pen). Chodzi o sprzeniewierzenie kilku milionów euro. Proces w pierwszej instancji wkrótce dobiegnie końca. Wyrok mamy poznać w styczniu. Od początku procesu wiadomo było, że dowody przeciwko oskarżonym są mocne (to m.in. maile). W związku z tym jakieś niekorzystne dla skrajnej prawicy wyroki powinny zapaść.
13 listopada prokuratura zażądała dla Marine Le Pen 5 lat więzienia (z czego 3 lata w zawiasach; pozostałe 2 lata odsiadki można zamienić na bransoletkę elektroniczną, ale ta i tak ograniczy polityczce przemieszczanie się po Francji, o zagranicy nie wspominając). Dodatkowo zażądała 300 000 euro grzywny dla Le Pen oraz 4,3 mln euro grzywny dla jej partii. Najgorszą karą dla Marine Le Pen jest jednak utrata biernego prawa wyborczego na 5 lat. Prokuratura domaga się, żeby zastosowano ją od razu po wyroku w pierwszej instancji, nie czekając na wynik ewentualnej apelacji. Jeśli tak się stanie, to w przypadku skazania Le Pen nie utraci co prawda swojego mandatu deputowanej do Zgromadzenia Narodowego, ale nie będzie mogła startować w wyborach prezydenckich zaplanowanych na 2027 rok i kolejnych wyborach parlamentarnych (te mogą się odbyć nawet już za kilka miesięcy, bo sytuacja polityczna jest bardzo niestabilna). W uzasadnieniu prokuratura stwierdziła, że Front Narodowy stworzył system, w którym Parlament Europejski był „mleczną krową”, a Marine Le Pen stała w jego centrum.
Polityczka nie spodziewała się, że kara może być aż tak surowa, skrajna prawica uruchomiła więc od razu narrację o „rządach sędziów” i próbie wyeliminowania Le Pen z wyścigu o fotel prezydenta, co ma pozbawiać wyborców możliwości dokonania wyboru. Komentatorzy przypominają natomiast, że Marine Le Pen sama w przeszłości domagała się surowych kar dla polityków mających problemy z prawem. Poza tym kara „niewybieralności” („inéligibilité”) jest obowiązkowa i automatyczna od 2016 roku w przypadku defraudacji środków publicznych (choć sąd może wyjątkowo od niej odstąpić).
Jeśli podzieloną francuską klasę polityczną (z prezydentem włącznie) coś łączy, to jest to sprzeciw przeciwko umowie handlowej Unii Europejskiej z krajami MERCOSUR-u (Argentyną, Brazylią, Paragwajem i Urugwajem). Sprzeciw przeciwko umowie mają też na sztandarach rolnicy, którzy po kilku miesiącach właśnie wznowili we Francji protesty.
Gwoli ścisłości nie wszyscy rolnicy protestują, bo np. producenci wina i serów na porozumieniu z MERCOSUR-em skorzystają. Niezadowoleni są np. hodowcy bydła i producenci cukru. Obawiają się tańszej konkurencji (umowa dopuści import do UE określonych ilości takich wrażliwych produktów jak wołowina, mięso drobiowe, cukier czy miód). Protestujący argumentują, że rolnicy z krajów MERCOSUR-u nie będą musieli spełniać wyśrubowanych unijnych norm (projekt umowy zawiera klauzulę, że importowane towary będą przestrzegać unijnych norm sanitarnym i fitosanitarnych, ale pytanie, kto i jak to będzie kontrolował).
Unia Europejska szuka rynków zbytu dla swojego eksportu. To tym pilniejsze, im bardziej Chiny i USA chowają się za wysokimi cłami. Jednocześnie Chińczycy stanowią dla Europejczyków dużą konkurencję na zagranicznych rynkach. W takim kontekście od 2000 roku trwają negocjacje UE z krajami założycielskimi MERCOSUR-u, organizacji tworzącej wspólny rynek. 4 wspomniane państwa liczą 260 mln mieszkańców (potencjalnych konsumentów). Umowa ma ułatwić unijnym przedsiębiorstwom sprzedaż towarów i usług. Podobną korzyść mają osiągnąć Argentyna, Brazylia, Paragwaj i Urugwaj.
Nie mam ambicji, żeby rozstrzygać tutaj ostatecznie, czy umowa z MERCOSUR-em jest korzystna i dla kogo. Chciałabym natomiast zwrócić uwagę, że Francja (drugi co do wielkości kraj Unii Europejskiej) na serio obawia się, że nie zdoła zablokować tej umowy. Bo sprzeciw jednego kraju nie wystarczy, żeby zablokować decyzję o jej podpisaniu w Radzie UE czy wyrażenie zgody w Parlamencie Europejskim. Jak widać na tym przykładzie, umiejętność zawierania sojuszy przydaje się także największym państwom członkowskim UE.
Joanna Różycka-Thiriet
ekspertka Fundacji Schumana
foto: foto: YH / Reuters / Forum