Koalicja czy rząd jednopartyjny? Meandry współpracy międzypartyjnej w III RP.

Kategorie:

Po ośmiu latach bezwzględnej większości Zjednoczonej Prawicy w Sejmie wiele osób z ulgą myśli o zapowiadanych rządach koalicyjnych. Dostrzegane są ich zalety, przede wszystkim konieczność prowadzenia dialogu, szukania kompromisów, ucierania stanowisk. W koalicji zazwyczaj swoją reprezentację mają przedstawiciele większej ilości grup politycznych, wyrażających odmienne poglądy. Sprzyja to choćby częściowemu uwzględnieniu punktu widzenia mniejszości i zabezpiecza przed bezwzględnym forsowaniem jednego punktu widzenia, z którym mieliśmy do czynienia przez osiem ostatnich lat. Zjednoczona Prawica teoretycznie też była tworzona przez kilka partii. Jednakże część z nich (np. Republikanie) było bytami raczej sztucznymi. Wszystkie startowały też z listy jednego komitetu wyborczego i posiadały wspólny klub w parlamencie.

Były jednak takie czasy, kiedy rządy koalicyjne były uważane za zmorę polskiej polityki i pojawiały się opinie, że należałoby u nas wprowadzić większościowy system wyborczy, wzorem Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych. Przez pierwsze kilkanaście lat III RP koalicje kojarzyły się głównie z kłótniami i niemożliwością podjęcia jakichkolwiek ważniejszych decyzji.

W pierwszych całkowicie wolnych wyborach parlamentarnych w 1991 roku, przy podziale mandatów w okręgach nie obowiązywał próg wyborczy. Wobec tego swoich posłów do Sejmu wprowadziło 29 komitetów wyborczych (z czego 11 zyskało tylko 1 mandat). Teoretycznym zwycięzcą wyborów została Unia Demokratyczna uzyskując… nieco ponad 12% głosów i 62 mandaty. Dzisiaj mało kto pamięta już takie byty jak Akcja Katolicka (49 mandatów) czy Polska Partia Przyjaciół Piwa (16 mandatów – później podzieliła się na dwie frakcje – tzw. „duże piwo” i „małe piwo”). W tak rozdrobnionym parlamencie utworzenie stabilnego rządu graniczyło z cudem. Kolejni kandydaci (np. Jan Krzysztof Bielecki czy Bronisław Geremek) nie dali rady w ogóle uzyskać wotum zaufania. A Ci, którym udało się stworzyć gabinet (Jan Olszewski, Hanna Suchocka) i tak szybko tracili większość, co doprowadziło do kolejnych, przedwczesnych wyborów w 1993 roku.

Wtedy wprowadzono 5% próg wyborczy. Bardzo wiele partii nie wzięło pod uwagę, że mogą nie dać rady uzyskać tylu głosów. Reprezentanci ponad 1/3 wyborców znaleźli się pod progiem, a ich głosy zmarnowały się. W efekcie tym razem zwycięski Sojusz Lewicy Demokratycznej, który uzyskał ok. 20,5% głosów zdobył aż 171 mandatów, a drugi PSL (15,5%) 132 mandaty (dla porównania w 2023 Trzecia Droga z podobnym wynikiem otrzymała ich tylko 65). Te dwa ugrupowania utworzyły koalicję, która miała razem ponad 300 posłów, co, przy drobnej demobilizacji opozycji, pozwalało myśleć o możliwości obalenia weta prezydenta Lecha Wałęsy. Zgodnie z obowiązującą wtedy tzw. Małą Konstytucją potrzebne było do tego 2/3 głosów w Sejmie (307 posłów przy pełnej frekwencji). Żadna inna koalicja w przyszłości nie dysponowała już taką przewagą. Rządy SLD-PSL przetrwały całe cztery lata, choć nie obyło się bez sporów, w tym dwukrotnej zmiany premiera w trakcie kadencji. Najpierw funkcję tę pełnił Waldemar Pawlak z PSL, następnie Józef Oleksy i Włodzimierz Cimoszewicz z SLD.

Po kolejnych wyborach w 1997 roku powstała koalicja Akcji Wyborczej Solidarność (AWS) oraz Unii Wolności (UW). Początkowo miała ona komfortową, jak na dzisiejsze czasy, większość 261 posłów (co jednak nie dawało nadziei na przełamania weta prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego z SLD). Powołano koalicyjny rząd z Jerzym Buzkiem jako premierem. Wydawało się, że polska scena polityczna stabilizuje się. W Sejmie reprezentowane były już tylko cztery kluby parlamentarne, oprócz prawicowej AWS i centrowej UW były to jeszcze opozycyjne, lewicowe SLD oraz uważane wtedy za „partię chłopską” PSL. AWS, jako konglomerat wielu mniejszych grup z ambitnymi liderami okazał się jednak wewnętrznie skłócony i kompletnie niesterowalny. Ówczesny szef Związku Zawodowego „Solidarność”, który oficjalnie współtworzył rząd, chodził na antyrządowe manifestacje. Większość zaczęła więc szybko topnieć i koalicja miała kłopoty z przegłosowaniem ważniejszych ustaw. Szybko doszło też do konfliktu między koalicjantami – Unia Wolności coraz częściej nie akceptowała niektórych pomysłów AWS. W związku z tym UW, na rok przed wyborami opuściła koalicję. Rząd Buzka był co prawda pierwszym w III RP, który przetrwał całą kadencję, ale kończył już jako słaby gabinet mniejszościowy.

Wybory w 2001 okazały się trzęsieniem ziemi dla ówczesnego systemu partyjnego, a w ich wyniku zaczął się kształtować układ, który, z pewnymi zmianami, znamy do dzisiaj. AWS i UW zostały srogo ukarane przez wyborców za nieustanne spory oraz brak skuteczności i w ogóle nie przekroczyły progu wyborczego. Na ich gruzach powstały właśnie Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska. Ale wtedy najsilniejszą partią po wyborach był Sojusz Lewicy Demokratycznej (część obecnej Lewicy), który otrzymał ponad 41% głosów, 216 mandatów i ponownie utworzył koalicję z mniejszym PSL (dodatkowe 42 mandaty). Koalicja ta nie wytrzymała próby czasu. Dziś już mało kto pamięta, że bezpośrednim powodem konfliktu, który doprowadził do rozpadu koalicji był spór o wysokość zawartości komponentów roślinnych w paliwach, które mieliby tankować kierowcy. Premier Leszek Miller usunął ministrów z PSL z rządu i dążył do przyspieszonych wyborów, które początkowo chciał połączyć z referendum dot. wejścia Polski do UE. Do przedterminowych wyborów jednak nie doszło. Rząd był zmuszony opierać się na kaprysach grupy posłów niezrzeszonych i ostatecznie został zmuszony do podania się do dymisji, do której doszło zaraz po wejściu Polski do Unii. Wtedy Leszkowi Millerowi przypominano jego powiedzenie sprzed kilku lat, kiedy wspomniał, że „prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy”. Na końcówkę kadencji powołano rząd mniejszościowy Marka Belki.

W 2005 roku zwycięzcą wyborów okazało się Prawo i Sprawiedliwość (27% głosów, 155 mandatów), które nieznacznie wyprzedziło Platformę Obywatelską (24%, 133 mandaty). Dzisiaj to wydaje się absurdalne, ale wtedy uważano, że te dwa ugrupowania utworzą powyborczą koalicję. Potencjalnym kandydatem na premiera miał być Jan Maria Rokita, który startował pod hasłem „premier z Krakowa”. Bardzo szybko doszło jednak do sporów pomiędzy partiami i do powołania wspólnego rządu nie doszło. PiS etapami „skleił” wiszącą na kilku głosach koalicję składającą się także z Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. Między koalicjantami regularnie dochodziło do sporów. W efekcie Jarosław Kaczyński zagrał „va banque” i wspólnie z opozycyjną Platformą dogadano przedterminowe samorozwiązanie Sejmu. Była to jedyna taka sytuacja w historii III RP.

Wybory 2007 roku nie poszły już po myśli PiS. Wygrała je Platforma Obywatelska, która utworzyła rząd z PSL. Był on kontynuowany także po 2011 roku. Była to pierwsza od 1989 roku w miarę stabilna koalicja rządowa. W 2015 roku także wydarzyła się sytuacja bez precedensu. Po raz pierwszy zdarzyło się bowiem, że w naszym systemie wyborczym, jeden komitet uzyskał bezwzględną większość głosów w parlamencie. Sytuacja ta była wypadkową bardzo dobrego wyniku Zjednoczonej Prawicy (gdzie główną siłą był PiS) oraz faktu, że relatywnie sporo głosów „zmarnowało się” pod progiem wyborczym (choć nie w takiej skali jak w 1993 roku, teraz dotyczyło to Zjednoczonej Lewicy, Partii Razem oraz KORWiN, łącznie ok. 15% wszystkich głosów). Samodzielne rządy Zjednoczonej Prawicy były kontynuowane po 2019 roku.

W wyniku ostatnich wyborów 15 października 2023 roku wracamy do rządów koalicyjnych. Najprawdopodobniej powstanie koalicja złożona z trzech komitetów wyborczych, a w praktyce z czterech partii. Jak tym razem będzie się układała współpraca? Czas pokaże.

Rafał Dymek

***

Wesprzyj nas, przekaż 1,5% podatku Fundacji Schumana – działamy również w Twoim imieniu!
Więcej informacji: https://schuman.pl/wesprzyj-nas/

Skip to content